FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Żywot Irre.
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum www.eduart.fora.pl Strona Główna » Wasza twórczość » Żywot Irre.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gambit
Administrator



Dołączył: 02 Paź 2007
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Łódź

 Post Wysłany: Pią 19:51, 12 Paź 2007    Temat postu: Żywot Irre.

Mały shorcik dla odstresowania;] enjoy it.

Wyszedł na dwór. Bez celu, po prostu poczuł, że chce wyjść i to zrobił. Gdyby ciągle mieszkał z rodzicami, to pewnie zaraz padłaby seria pytań: a dokąd, a po co, a czemu tak późno itp. itd…
A on miał ochotę się, kurwa, przejść. Po prostu.
Poszedł z początku niepewnie, tak jakby robił coś złego. Nie to jest źle powiedziane.
Tak jakby zrobił coś nieznanego sobie do tej pory.
Późna pora zobowiązywała naturę, zwłaszcza zimą, toteż było ciemno, ale paliły się latarnie. Na ten pomarańczowy kolor, który od razu kojarzy się z dusznym miastem, zanieczyszczonymi ulicami i nieustannym ruchem.
Skręcił przy lesie i poszedł wzdłuż drogi, która miała być obwodnicą na drugi koniec miasta, żeby wszyscy nie jeździli przez śródmieście. Popatrzył na flagi wiszące przed centrum handlowym, łopotały sobie na wietrze bez celu.
Uśmiechnął się, czuł lekki ucisk w dołku, tak zawsze było, kiedy robił coś, do czego nie był przyzwyczajony. Poprawił okulary i poszedł dalej. Minął centrum handlowe i skręcił w podwórko.
Jego uwagę przykuło światło. Konkretnie światło bijące z latarni w przejściu pomiędzy podwórkami.
Było białe. To istotna różnica.
Stanął pod nią i zaczął patrzeć do góry, prosto w jarzeniówkę. Po chwili przesunął się. Pamiętał z dzieciństwa, co się mówiło o takich co wystają pod latarniami. Dopiero chwilę potem zdał sobie sprawę, że to tylko głupie, dziecinne przedrzeźnianie było.
A on miał, do cholery, dwadzieścia jeden lat!
Przesunął się z powrotem i zaczął obserwować już nie samo światło, ale owady wokół niego krążące. Wokół innych latarni również było pełno życia, ale w pomarańczowym świetle stawało się ono brudne dla jego zmęczonych oczu. W białym zaś było czyste.
Stał tak dłuższą chwilę.
Nawet kiedy podszedł ktoś inny, stanął ze dwa metry dalej i również zaczął gapić się w światełko.
Postał przez chwilę, ale obcy sobie nie poszedł.
Postał jeszcze przez chwilę. Wtedy się odezwał:
- Przepraszam, czemu pan stanął pod tą latarnią?
Wtedy mu przyszło do głowy, że może nie było to do końca dziecinne przedrzeźnianie i spojrzał z niepokojem na obcego. Mężczyzna miał na sobie prochowiec, jak detektywi w amerykańskich filmach z lat sześćdziesiątych.
- Nie wiedziałem, że jest zajęta, przykro mi. – w jego głosie zabrzmiał autentyczny żal.
Zrobiło mu się głupio bo zdał sobie sprawę, że on zadał pytanie nie tyle tonacją zapytania, co czepiania się, wręcz z agresywnością.
- Nic się nie stało, starczy tutaj miejsca dla nas obu! – zapewnił go szybko i skierował uwagę z powrotem na owady latające dookoła latarni.
Stali tak przez dłuższy moment gapiąc się na owady.
- Właściwie, to jest już dość późna pora, nie uważa pan? – tym razem obcy wykazał się inicjatywą.
- Uważam.
Znów nastała chwila ciszy, przerywana jedynie owadzim hałasem. Mężczyzna odchrząknął.
- Wierzy pan w Boga?
- Którego? – odpowiedział pierwszym tekstem, który mu przyszedł do głowy. W gruncie rzeczy powinien się obruszyć, bo z jakiego niby powodu miałby odpowiadać temu człowiekowi na takie pytanie!
Z drugiej strony nie miał powodu by być nieuprzejmym, prawda?
- No, a wierzy pan w któregokolwiek?
Zastanowił się.
- Tak prawdę powiedziawszy, to w żadnego.
- To czemu pan pyta, którego, skoro i tak w żadnego pan nie wierzy?
- Myślałem, że chodzi panu o konkretne bóstwo. Bo chodziło o któreś konkretne?
Tym razem tamten się zastanowił.
- Raczej tak.
- No widzi pan sam.
- Ale przecież i tak nie wierzy pan w żadnego. Tamto pytanie nie musiało następować. Mógł pan po prostu powiedzieć „nie” i już.
- Ale zadałem pytanie, pan na nie odpowiedział, i wtedy odpowiedziałem na pańskie pytanie. Aż tak bulwersujące to było?
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Znów patrzyli bez celu w owady. Nagle jeden, trochę większy od innych, uderzył z rozpędu w jarzeniówkę. Lampa nie miała klosza. Spalone żyjątko spadło na ziemię. Na ten lot patrzyli obaj obserwatorzy.
Atmosfera, którą dotychczas czuł, ulotniła się. Tak po prostu. Poczuł się rozdrażniony.
- Ma pan czasem wrażenie, że ten świat nie jest miejscem dla pana i ktoś musiał być cholernie dowcipny umieszczając pana życie w takiej rzeczywistości?
- Tak właściwie to niezbyt rozumiem to pytanie, ale chyba nie…
- Nie rozumie pan pytania, a jednak pan odpowiada?
Wzruszył ramionami.
- Raczej nic zaskakującego.
Mężczyzna odchrząknął.
- To może ja jednak uproszczę… Czy nie czuje pan czasem, że spełniłby się pan w innej roli, jako ktoś inny, w innym świecie, może nawet czasie.
- Czy ja wiem…
- Proszę się zastanowić.
- Właściwie to byłby to pierwszy raz, kiedy bym się nad tym zastanawiał.
- Proszę się postarać…
proszę się postarać
proszę się postarać
…się postarać
…postarać…


***

Obudził się. Dziwny sen.
Ogień dogasał.
Wstał i dorzucił drewna. Opatulił się pledem, był wczesny ranek, wciąż dość chłodno. Zaczął grzebać patykiem w żarze, próbując rozniecić ogień. Któryś z jego towarzyszy zachrapał głośniej przez sen.
Zastanowił się. Chciał sobie przypomnieć, co mu się śniło, ale o tej porze miał w głowie jedynie pustkę.
Ktoś podszedł do niego od tyłu i potrząsnął nim.
- Bardzo, kurwa, śmieszne.
Dość młody chłopak w mundurze śmiejąc się cicho, chciał usiąść obok niego. Pośpieszył się z tym jednak trochę bo miecz u jego pasa zahaczył o ziemię i prosta zasada dźwigni sprawiła, że młodzieniec znalazł się po chwili na kolanach tuż przed ogniskiem.
Pokręcił głową. Z kim on musiał pracować.
- O co ci chodzi Irre? Zdarza się…
- Tak. Zdarza się. – przytaknął dla świętego spokoju. Nie miał najmniejszej ochoty teraz na polemikę. – Nie podtrzymywałeś ognia.
- Czemu wstałeś? – chłopak zignorował słuszną uwagę. - Nie twoja kolei. Właściwie to chyba ty dzisiaj nie masz warty.
- Dobra, już idę spać. – nie chciało mu się gadać. A zwłaszcza z kimś kogo nie szanował, ani nawet nie lubił.
Wstał i położył się przy ognisku patrząc w ogień. Przez chwilę biała iskra, który wzbiła się ponad inne coś mu przypominała, ale tylko przez moment.
Poleżał przez chwilę i zasnął.
Nic mu się nie śniło.


Przybił kolejnego przeciwnika mieczem do ziemi. Padł rozkaz: nie brać jeńców, to nie biorą. Po bitwie zazwyczaj tak jest, że ktoś na samym początku dostaje cios na tyle silny, że wyklucza go to z reszty walki, ale za słaby, aby zabić. Dlatego za linią ataku podąża kilkunastu rozproszonych żołnierzy. Oni zabierają rannych szlachciców przeciwnika, żeby wytargować potem jak największy okup, a jeśli ktoś nie był szlachcicem to najczęściej zostawał niewolnikiem, albo po prostu go zabijano.
Teraz padł rozkaz: nie brać jeńców. Więc nie brali. Dobijali wszystkich żywych na pobojowisku.
Irre otarł pot z czoła. Usiadł na ściętym pniu samotnego drzewa, i oparł się mieczem o ziemię. Robota była męcząca. Na dodatek jeszcze była parna duszna pogoda.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum www.eduart.fora.pl Strona Główna » Wasza twórczość » Żywot Irre.
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group